Zajebisty
. Tak dystrybutor określa najnowszy film Matthew Vaughna, reżysera, który ostatnio popisał się tworząc rewelacyjny Gwiezdny pył. Zazwyczaj wszelkiego rodzaju peany wydawcy trzeba brać ze sporym przymrużeniem oka, ale w przypadku Kick-Assjest inaczej. To krótkie, dosadne słówko znakomicie charakteryzuje cały film. To nie filozoficzno-refleksyjna opowieść, którą pamiętać będziemy przez lata. To zajebisty film dla szukających niebanalnej rozrywki.
Nastolatek Dave Lizewski to nie wyróżniający się niczym specjalnym miłośnik komiksów o superbohaterach. Jak łatwo się domyślić, bierne obserwowanie wydarzeń pewnego dnia przestanie go zadowalać i podejmie kroki na drodze do zostania herosem. Ze swojej pierwszej akcji
ledwie uchodzi z życiem, ale mimo to nie poddaje się. Czysty przypadek (a właściwie ludzie z komórkami) sprawia, że następna interwencja Kick-Assa roznosi się szerokim echem. W Internecie zaczynają krążyć filmy, a nasz bohater z dnia na dzień staje się sławny. I, na swoje nieszczęście, wplątuje się w niezłą kabałę, bo podpada wpływowemu gangsterowi.
Opowiastka do szczególnie oryginalnych nie należy, ale w tym wypadku nie pomysł się liczy, a technika. Film jest ekranizacją komiksu pod tym samym tytułem, który w naszym kraju jeszcze nie doczekał się wydania. To komediowo-sensacyjna opowieść ze sporą dozą brutalności, ale niepozbawiona sympatycznych akcentów. Przyznaję, że oglądając trailery spodziewałem się doprawionego krwią American Pie, ale rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Owszem, jest tu trochę głupawego humoru związanego z seksem i stereotypowymi przywarami nastolatków, ale to tylko drobna część filmu, która nawet nie drażniła mnie tak bardzo, jak zazwyczaj. Siła dowcipu Kick-Ass leży w śmierci, bo zazwyczaj ze zgonów się tu śmiejemy. Brzmi to paradoksalnie i takie też jest. Często łapałem się na tym, że uśmiechałem się z powodu jakiegoś efektownego zejścia (choćby widoczny w trailerach koleś, który chciał latać), a po chwili nachodziła mnie refleksja, że zaraz, zaraz, ale przecież on umarł
. I choć momentami czułem się z tego powodu zażenowany, to trzeba przyznać, że czarny humor jest tak wyważony, że nie razi. Nie znaczy to, oczywiście, że nie ma innych rodzajów humoru, ale akurat ten, jako najrzadziej spotykany, wbił mi się najmocniej w pamięć.
Wątek sensacyjny również wypada dobrze. Mamy bad-assowego
głównego złego i bad-assowych
prawdziwych bohaterów, którzy z nim walczą. To właśnie między tą trójkę wplątuje się Kick-Ass, który sam nie do końca wie, o co biega, ale jest pod wrażeniem profesjonalizmu Big Daddy’ego i Hit Girl. Zwłaszcza ta druga zasługuje na uwagę: Mała ma wczesne -naście lat, a pozuje na Brudnego Harry’ego. Wygląda to tak niepoważnie, że aż jest niesamowicie fajne. Właśnie ta postać staje się główną heroiną opowieści i to ona ma okazję najwięcej popisywać się nieludzką sprawnością i wyszkoleniem. Scen akcji nie powstydziliby się najlepsi przedstawiciele gatunku. Momentami żywcem przypominają one kino Quentina Tarantino – krwawe, brutalne, efektowne i kompletnie nie do traktowania na serio. Chloe Moretz wcielająca się w Hit Girl jest po prostu fenomenalna. Urocza mała dziewczynka, która przedkłada zabawę nożem nad lalki. Nicolas Cage jako Big Daddy również spisał się całkiem nieźle, ale to już zupełnie inny typ bohatera. O ile Hit Girl jest nieco slapstikowa, tak „Tatuś” to twardziel pełną gębą. Poważny, precyzyjny, oszczędny w ruchach. I z kostiumem w stylu Batmana oraz zmanierowanym sposobem mówienia. Ta dwójka stanowi doskonałą przeciwwagę dla ciamajdowatych Kick-Assa i Red Mista.
Podobać się mogą rozmaite nawiązania i stylizacje. Tarantino, Matrix, Sin City… Fajnie prezentuje się końcowy moment walki w magazynie, kiedy oglądamy Hit Girl rozprawiającą się z bandziorami w ciemności rozpraszanej co chwila błyskami światła. Wygląda to niczym kolejne kadry komiksu. Strasznie męczy wzrok, ale w oryginalny sposób wprowadza komiksową stylistykę do filmu. W budowaniu efektu duży udział ma muzyka, ale czasami zbyt mocno dominowała nad obrazem.
Jeśli coś mi się nie podobało, to zdecydowanie latający plecaczek na koniec filmu. Był najgłupszym pomysłem, jaki mógł komukolwiek przyjść do głowy. Nie mówiąc już o tym, że sceny z jego udziałem wyglądają sztucznie i gołym okiem widać nieudolny montaż. Tak poza tym, Kick-Ass to wzorowa rozpierducha, na którą poszedłem zachęcony myślą przewodnią, że tak często jesteśmy świadkami przemocy pozostając zaledwie biernymi obserwatorami. I choć film pokazuje, że na zgrywaniu bohatera kiepsko się wychodzi, to z kina wychodziłem zadowolony.
Tytuł: | Kick-Ass |
---|---|
Reżyseria: | Matthew Vaughn |
Scenariusz: | Matthew Vaughn, Jane Goldman (na podstawie komiksu Marka Millara i Johna Romity) |
Obsada: | Aaron Johnson, Chloe Moretz, Nicolas Cage, Lyndsy Fonseca, Mark Strong |
Rok: | 2010 |
Czas: | 117 minut |
Ocena: | 5 |
Ode mnie 4+
Film całkiem niezły, nawet mi się podobał. Jednak – przyznam szczerze – spodziewałem się więcej komedii, a mniej akcji. Nie żebym narzekał na to co zobaczyłem, ale film mógłby być ciutkę zabawniejszy.
Kick-Ass i Scott Pilgrim
Przyznaję, film wydaje się wart obejrzenia co chyba w końcu uczynię… Ale jednak Scott Pilgrim v.s. The World brzmi o wiele ciekawiej i nie omieszkam zobaczyć filmu i przeczytać komiksu, którego wydanie zapowiedzieli nieco przed premierą filmu (tj. pierwszego albumu, kolejne dalej… chyba nawet na Tawernie o tym czytałem, ale nie jestem pewien).
Roanapur
„tak często jesteśmy świadkami przemocy pozostając zaledwie biernymi obserwatorami”. Człowieku, gdzie ty mieszkasz?! 😀
A do filmu czuję się zachęcony, dziękuję.
.
Na warszawskiej Pradze 😛
A tak poza tym, wiadomości nie oglądasz, gazet nie czytasz? Ja tu tylko tak generalizuję 😉