Wszystkie przedpremierowe zapowiedzi sugerowały, że Fallout: New Vegas będzie grą fabularnie bardziej przypominającą dwie pierwsze części serii, niż trójkę, która okazała się być niezłym erpegiem i dobrą strzelanką, ale nie do końca pełnoprawną kontynuacją Fallouta. To oznaczało, że ta część lepiej trafi w mój gust i będzie tym, czego spodziewałem się już po pierwszym dziele Bethesdy.
Pierwsze chwile z grą bardzo przypominały poprzednią część. Bardzo podobna grafika, podobny klimat i bardzo fajny schemat tworzenia bohatera, z uwzględnieniem (lub nie) sugestii komputera. Miasteczko, w którym rozpoczynamy grę, to tak naprawdę kilka misji treningowych, gdzie gracz jest prowadzony za rękę przez bohaterów niezależnych i uczy się gry, a także zmian, jakie poczyniono w stosunku do trójki. A trzeba przyznać, że mimo iż nie jest ich wiele, to wszystkie wydają się być przemyślane i wychodzące naprzeciw oczekiwaniom i wygodzie graczy. Zmieniło się zatem wykorzystywanie znalezionych w świecie gry rzeczy, z których można teraz tworzyć przedmioty złożone – na przykład potrawy z żywności – dzięki wykorzystaniu do tego celu takich elementów jak ognisko, warsztat amunicyjny (produkcja i odzyskiwanie amunicji to podstawa gry na najwyższym poziomie trudności) czy zwykły warsztat produkcyjny. Szkoda tylko, że są one umieszczone w grze tak rzadko i często pojedynczo, ale po jakimś czasie można się do tego przyzwyczaić.
Ważną innowacją jest także wprowadzenie podziału na czasopisma i książki, które postać może przeczytać. Te pierwsze zwiększają umiejętności o większą liczbę punktów, jednak tylko na krótki okres. Książki to mały wzrost, ale za to permanentny. Przyrosty zyskane w ten sposób doskonale uzupełniają tradycyjny i dobrze znany rozwój bohatera, związany z poziomami doświadczenia. W sumie po osiągnięciu maksymalnego, 30 poziomu, postać jest już wszechstronnie rozwinięta, może osiągnąć maksymalny poziom w kilku umiejętnościach, uznanych przez gracza za kluczowe, w kilku innych zaś będzie zwyczajnie słaba. Tak, jak to w życiu bywa.
Wybór między znanymi z poprzedniej części możliwościami nie jest łatwy, bo każda umiejętność daje ciekawe możliwości. W większości przypadków jednak można tak zrównoważyć postać, żeby radziła sobie doskonale w każdych okolicznościach. Zwykle bowiem twórcy zadbali o to, aby dróg dostępu do każdego miejsca było kilka: na przykład poprzez otwieranie zamków lub – jak kto woli – hakowanie komputera i elektroniczne odblokowanie zamka.
Niewiele zmieniła się także sama walka. Znów mamy możliwość korzystania z systemu VATS, który uważam za nieporozumienie i zbędną komplikację, nie oddającą możliwości turowej gry z pierwowzorów, oraz nie ułatwiającą walki w czasie rzeczywistym. Znów trafienia krytyczne związane są z przeskokami widoku na ekranie i wyświetlaniem słabych animacji (choć to akurat można wyłączyć, więc skorzystałem z tej opcji na samym początku). Ogólnie, jak na strzelankę, New Vegas nadal prezentuje się dobrze, więc ten element można ocenić pozytywnie.
Co jednak najlepiej świadczy o wyższości nad poprzednią częścią? Oczywiście fabuła. Grę zaczynamy jako kurier wędrujący po Pustyni Mojave, który podjął się zadania niekoniecznie sprzyjającego długiemu życiu. Bohaterowi jednak udaje się przetrwać, a potem rozpoczyna poszukiwania tych, którzy stanęli mu na drodze. Nie brzmi to może jakoś odkrywczo czy zachęcająco, prawda jest jednak taka, że siła fabularna tej gry leży gdzieś indziej. Okolice miasta New Vegas są bowiem areną ścierania się wpływów kilku frakcji, które czasami współpracują ze sobą, czasami walczą, z pewnością zaś wiele zyskają, jeśli gracz opowie się po ich stronie. Fabularnie istotne są jednak trzy, największe i najważniejsze w okolicy. Chodzi oczywiście o Legion Cezara, czyli koczowników i wojowników stylizowanych na armię rzymską, którzy podbijając i włączając kolejne plemiona ludów zamieszkujących pustkowia, budują swoją potęgę i zajmują nowe obszary. Skonfliktowana z nimi organizacja to Republika Nowej Kalifornii, której znawcom serii nie trzeba przedstawiać. W skrócie jednak, dla tych którzy nigdy o tym tworze nie słyszeli, powiem że chodzi o żołnierzy i polityków, którzy pod flagą demokracji i odbudowy Stanów Zjednoczonych dokonują podobnych podbojów co Legion. Na koniec pozostał jeszcze Pan House, czyli tajemniczy nieznajomy, który rządzi New Vegas, a władzę sprawuje za pomocą mechanicznych robotów obronnych. Jego historia, cele i możliwości stanowią największą tajemnicę gry, którą można poznać, opowiadając się po dowolnej stronie konfliktu.
Główna oś fabularna, rozpisana na trzy ścieżki (właściwie to nawet na cztery, gdyż możliwe jest ukończenie gry niezależnie, pokpiwając sobie ze wszystkich frakcji), jest interesująca i wciągająca. Jednak mnogość misji pobocznych i stworzenie problemów widzianych różnie przez bohaterów reprezentujących odmienne poglądy, to smaczek tej gry. Można w dowolnej chwili porzucić główny wątek i zagłębić się w bogatym świecie, przez wiele godzin zabawy czerpiąc sporo przyjemności z wykonywania zadań pobocznych.
A skoro już o tym wszystkim mowa, fanów ucieszy zapewne wiele nawiązań do pierwszych dwóch części Fallouta – dosłownych i pośrednich. Na przykład głęboko w górach można spotkać społeczność supermutantów, przewodzoną przez starego znajomego – Marcusa, wspominającego nawet o wybrańcu z krypty, w towarzystwie którego przemierzał pustkowia. Gdzie indziej za to można znaleźć córkę innego znajomego, Cassidy’ego, która może nawet przyłączyć się do drużyny.
Kompletowanie kompanii to element, który w sumie odbieram neutralnie. Pozytywy są takie, że każdy bohater niezależny, którego da się przyłączyć do drużyny jest inny, charakterystyczny, z własnymi poglądami i przekonaniami oraz historią do opowiedzenia i questem do wykonania. Niestety jednocześnie z głównym bohaterem może podróżować tylko jeden towarzysz z krwi i kości oraz jeden mechaniczny, co jest zbyt dużym i sztucznym ograniczeniem.
Fallout: New Vegas nie jest grą idealną. Grafika prawie wcale nie zmieniła się w stosunku do poprzedniej części, inteligencja postaci nie wpływa na opcje dialogowe, a muzyka – choć wpasowująca się w klimat – jest zbyt uboga i powtarzająca się. Na domiar złego w grze obecnych jest wiele bugów, które mniej lub bardziej doskwierają podczas zabawy. Dotyczy to warstwy kodowej – jak na przykład psucie się tekstur czy zakleszczanie się postaci w skałach (bez możliwości ucieczki za pomocą szybkiej podróży – bo gra traktuje ten stan jako spadanie), oraz zwykłych niedoróbek – błędów z zadaniami (na przykład możliwość wykonania questu tylko podczas pierwszej rozmowy, później już nie), czy niewidzialnych ścian albo stopni do kostek, na które nie da się wskoczyć. Zupełnie losowo potraktowano także upadki z wysokości. Są miejsca, gdzie można się zabić na naprawdę niedużym uskoku, są jednak także takie, gdzie poczujemy się niczym nieśmiertelny człowiek-guma.
Zdecydowanie jednak skłaniam się ku twierdzeniu, że New Vegas jest krokiem naprzód w stosunku do Fallouta 3. Nie ma tutaj przesadnej widowiskowości czy rozwiązań typu deus ex machina, widać za to drobiazgowość fabuły, także w zakresie tych najmniejszych zadań pobocznych. Całość gry przypomina miasto New Reno z drugiej odsłony serii, które było chyba najbardziej klimatycznym zakątkiem tamtej produkcji. Myli się jednak ten, kto sądzi, że mamy tu do czynienia wyłącznie z miejskimi klimatami – integralną częścią świata jest bowiem także pustkowie, które stworzono odpowiednio rozległym dla lubiących wędrówki i jednocześnie na tyle niewielkim, aby nie znudzić się kroczeniem od jednego punktu na mapie do kolejnego.
Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko polecić tę odsłonę Fallouta. Myślę, że może spodobać się ona fanom klasycznych części, a także tym, którym podobała się trójka. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie, a to chyba najważniejsze przy tego typu grach.
Tytuł: | Fallout: New Vegas |
---|---|
Producent: | Obsidian Entertainment |
Wydawca: | Bethesda Softworks |
Rok: | 2010 |
Platformy: | PC, X360, PS3 |
Ocena: | 4+ |
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz