Od dawna wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że Andrzej Pilipiuk się kończy. Pierwszy raz pomyślałem o tym przy okazji Operacji Dzień Wskrzeszenia, a potem nie było lepiej. Najdobitniej może o tym świadczyć choćby cykl Oko jelenia – już nie taki dobry jak pierwsze powieści skądinąd bardzo sympatycznego pisarza, pisany na ilość a nie jakość, który potrafił znudzić do tego stopnia, że wraz z ilością przeczytanych stron spadała chęć kupienia kontynuacji.
Na podobną przypadłość cierpi nowy tom przygód Jakuba Wędrowycza. Wszystko co poznajemy w Homo bimbrownikusie trąci brakiem oryginalności. Mamy tutaj głównego bohatera i jego przyjaciela Semena, mamy problem z mieszkańcami Dębinki, rozweselające trunki, okultyzm improwizowany, podróże w czasie, dosadny humor i grę słowną, pościgi, ucieczki i zjawiska nadprzyrodzone. Niestety – wszystko to już nieco zwietrzałe.
Wędrowycz zresztą nigdy nie był specjalnie górnolotną lekturą. Genialnie wykreowany główny bohater, nieco papierowe inne postacie, banalne historie, napisane najwyżej poprawnie i zaskakujący pomysł, genialna puenta. O ile na siłę do tego schematu można odnieść trzy opowiadania, które znalazły się na początku tego tomu, o tyle utwór tytułowy jest nudny, rozwleczony i niezaskakujący.
Co więcej, bardzo szybko można znaleźć schematy powtarzające się w tej historii – do walki z przeciwnikami bimbrownik potrzebuje odpowiednich składników, zatem wyrusza na ich poszukiwanie. Zdobywa je, potem traci, a na koniec i tak radzi sobie bez nich. Albo pozwala Semenowi na próbowanie jego rozwiązań, gdy wie, że i tak do niczego one nie doprowadzą i będzie musiał wszystko zrobić po swojemu. Byle więcej stron, byle książka była grubsza…
Humor także wydaje się być nieco zleciały. Chłopak myślący tylko o tym, żeby przelecieć ładną kultystkę, bohaterowie tracący ubranie i biegający nago po mieście, pokazywanie pośladków do telewizora-komunikatora – to chyba dobrze obrazuje jego poziom. Na domiar złego Homo bimbrownikusowi brakuje dobrego pomysłu.
Fabuła tego tekstu opowiada o nawróconych mieszkańcach Dębinki, którzy zwracają się do swojego największego wroga z prośbą o pomoc w odnalezieniu jednego z nich, młodego Radka. Licealista został podstępnie zwabiony przez dziadka-szamana do Warszawy, gdzie staje się częścią bandy kultystów chcących wywołać apokalipsę. W międzyczasie pojawi się także opozycyjna grupa kultystów – Słowian – których celem jest zniszczenie konkurencji. Jeśli dodamy do tego kościelną inkwizycję, pojawiających się sporadycznie wikingów w ich służbie (normalnie wziąłbym to jako aluzję do ćwiekowego Kłamcy, ale nie wiem czy nie byłoby to przypisywaniem motywów autorowi, który skonstruował fabułę na zasadzie kogla-mogla, do którego wrzucał absolutnie wszystko, a potem na siłę wiązał zależnościami przyczynowo-skutkowymi) i dresiarzy o bardzo małych rozumkach, to mamy już chyba pełny przegląd sytuacji.
Homo bimbrownikus nie jest książką ciekawą. Czyta się to lekko, nierzadko z uśmiechem wykwitłym na twarzy, ale mizeria tego tomu widoczna jest na każdym kroku. Trudno polecić ją nawet miłośnikom postaci egzorcysty-amatora, zaś wszystkim, którzy jeszcze nie znają cyklu, radziłbym trzymać się od niej z daleka. Obawiam się, że rozpoczęcie przygody z Wędrowyczem od tego tomu może skazać czytelnika na awersję do poprzednich części – które przecież wcale nie były najgorsze.
Tytuł: | Homo Bimbrownikus |
---|---|
Seria: | Przygody Jakuba Wędrowycza, tom 6 |
Autor: | Andrzej Pilipiuk |
Wydawca: | Fabryka Słów |
Rok wydania: | 2009 |
Stron: | 360 |
Ocena: | 2+ |
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz