Historii ponownego zstąpienia Chrystusa trochę na świecie powstało. Już Biblia pokazała, że to temat bardzo nośny, dający pisarzom szerokie możliwości interpretacyjne. Mogliśmy się zatem zapoznać z wizjami destrukcyjnymi i konstruktywnymi, ostatecznym końcem i początkiem nowej drogi, niezrozumieniem i akceptacją. Teraz, dzięki Grzegorzowi Drukarczykowi, możemy czytać o ponownym nadejściu bez Chrystusa.
Odrobinę koloryzuję. Szczególnie z tym teraz
, bo Zabijcie Odkupiciela po raz pierwszy wydane zostało w 1992 roku. Fabryka odkurzyła tę, nominowaną niegdyś do nagrody Zajdla, pozycję i udowodniła, że powieść ani trochę się nie zestarzała. Mówiąc o zstąpieniu bez Chrystusa, też przesadzam, bo jednak pojawia się On na kartach książki, ale te dwie-trzy strony balansują na granicy błędu statystycznego. Właściwie nawet nie wiadomo, czy to prawdziwy Zbawiciel, bo jedyne, co widzimy, to fragment Jego nauczania i świetlisty krzyż nad elektrownią atomową King’s Power w fikcyjnym Mieście. Odwołania do ponownego nadejścia nie są tu zresztą zbyt istotne, bo autor skupia się na ludziach i ich postawach wobec niecodziennego wydarzenia.
Mamy więc Miasto, niewymienione z nazwy, więc każdy może utożsamiać je z własnym. Wszak wszędzie znajdziemy bogatych i biednych, kościoły i przytułki, dobro i zło wreszcie. Jedynym wyróżniającym się elementem jest wspomniana elektrownia, w której pewnego dnia dochodzi do poważnej awarii. Głównymi bohaterami opowieści zostali, nieco przewrotnie, włóczędzy i pijacy, którzy w problemach King’s Power widzą szansę na poważny zarobek. Do naprawienia awarii potrzebny jest bowiem człowiek, który musi wejść do silnie napromieniowanego obszaru, a niewielu typowych obywateli jest w stanie zdobyć się na taki wyczyn. Wewnątrz skażonego terenu dzieją się jednak cuda. Zmarli ożywają by słuchać brodacza nazywającego siebie Odkupicielem. Dlaczego tam? Dlaczego oni? To już trzeba odkryć samemu.
Cała religijna otoczka służy tu, jak wspomniałem, przedstawieniu ludzkich postaw wobec niespodziewanego. Czy jednak na pewno? Przecież powrót Chrystusa głosi się od bez mała dwóch tysięcy lat. Powinniśmy być na to znakomicie przygotowani. W praktyce zaś, obecnie prędzej nazwiemy osobę podającą się za Jezusa szaleńcem i bluźniercą niż uwierzymy, że w istocie jest synem Boga. I właściwie niczym nie będzie się to różniło od tego, co spotkało Go te dwa tysiące lat temu. Drukarczyk naświetla ten i wiele innych absurdów współczesnej kultury. Piętnuje kult pieniądza i życie w ciągłym pośpiechu, wskazuje hipokryzję i zakłamanie. Nie owija w bawełnę, tylko wali prosto między oczy. Szczególnie dostało się Kościołowi, ale, patrząc dziś na dowolnego rodzaju wiadomości, nie można zaprzeczyć, że krytyka ta nawet dziś jest słuszna.
Zaakcentowaniu powyższych zabiegów służą bohaterowie. Włóczędzy — śmierdzący, brudni i zapijaczeni – są postaciami pozytywnymi. Potrafią cieszyć się życiem i ofiarowywać sobie nawzajem dobroć. Są to ludzie wyrzuceni na margines społeczeństwa, ponieważ nie umieli się w nim odnaleźć, nie potrafili być normalni
. Na ulicy znaleźli poczucie wspólnoty, przynależności do tego miejsca, poznali przyjaciół (tak, właśnie przyjaciół, a nie kolegów) i mogli być kimś. W opozycji do nich stoją normalni
mieszkańcy, cytując za autorem, co rano, blaszanym pudłem, jeżdżący do swoich fabryk, by zarobić na nowe blaszane pudło i zajęcia, które zastąpią im pracę w dni bez pracy
. Część z tych ludzi ma jedynie klapki na oczach i odpowiednio pokierowana mogłaby zmienić swoje życia. Jednak im kto wyżej w hierarchii, tym bardziej okazuje się być zakłamanym, kierującym się jedynie zyskiem sukinsynem. Zestawienie ze sobą bogaczy i żebraków nieodwołalnie prowadzi do konfliktu, co najlepiej obrazują stosunki Przełożonej Kostnicy i Schizo. Całość trąci uproszczeniami, ale takie czarno-białe społeczeństwo idealnie przekazuje poglądy autora.
Odbiorowi powieści sprzyja również język, jakim została napisana. Drukarczyk doskonale operuje piórem i ma niezwykle bujną wyobraźnię, gdy przychodzi do wymyślania omówień dla codziennych czynności. Dialogi w jego wykonaniu są przekonujące, nie waha się używać ciężkich słów, ale też z nimi nie przesadza. Również Fabryka Słów wspaniale spisała się z wydaniem, stylizując rogi stron na podniszczone przez upływ czasu. Poczułem się, jakbym odgrzebał z zakurzonej półki bardzo starą ewangelię.
Jakieś wady? Większych nie zauważyłem. Może tylko jedna, że książka jest tak krótka. Przelatuje się przez to maleństwo błyskawicznie i po zakończeniu pozostaje pewien niedosyt. Poważną wadą jest dla mnie również fakt, że to na razie jedyne poważniejsze dzieło Drukarczyka, o którym od tego 1992 roku przestało być cokolwiek wiadomo. Ten człowiek ma talent i chętnie widziałbym go kontynuującego pisarską karierę. Na szczęście Fabryka zapowiada na ten rok kolejną, najwyraźniej całkiem aktualną powieść tegoż pisarza.
Wszelkiego rodzaju antyklerykałowie zyskali właśnie lekturę obowiązkową. Jestem jednak zdania, że powieść Drukarczyka powinien przeczytać każdy. Przeczytać, a potem zastanowić się za czym właściwie tak pędzi. Zabijcie Odkupiciela zmusza do refleksji nad własnym życiem. Z czystym sumieniem wystawiam więc znak jakości, a wam radzę lecieć do księgarni. Po lekturze zaś wróćcie do pierwszej strony i odpowiedzcie na pytanie pijaka. On jest szczęśliwy. A wy?
Tytuł: | Zabijcie Odkupiciela |
---|---|
Autor: | Grzegorz Drukarczyk |
Wydawca: | Fabryka Słów |
Rok: | 2009 |
Stron: | 224 |
Ocena: | 5+ |
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz